Paweł Semmler, Rosja we krwi. Terroryzm dwóch dekad
- Kurier
- 11,79 zł
- paczkomat
- 13 zł
- poczta
- 12 zł
- odbiór osobisty (Warszawa)
- 0 zł
- pliki
- 0 zł
Argun, Małgobek, Mineralne Wody, Derbent, Kaspijsk. Mało kto słyszał o tych miastach. Jeszcze mniej osób wie, że doszło w nich do krwawych zamachów. Gdy na Zachodzie mamy do czynienia z aktami terroru, w kilka minut informacja obiega media na całym świecie, a bilans ofiar natychmiast podawany jest do wiadomości. Tymczasem na terenie Federacji Rosyjskiej w latach 1994–2014 w zamachach zginęło prawie trzy tysiące osób, kolejne tysiące zostały ranne, lecz informacje o tych wydarzeniach rzadko przedostawały się poza granice kraju.
Politolog Paweł Semmler rekonstruuje przebieg najbardziej zuchwałych zamachów terrorystycznych w Rosji i próbuje odpowiedzieć na pytanie, co się kryje za tą agresją. Eskalacja zastałych konfliktów czy radykalizacja młodych buntowników? Kremlowskie prowokacje czy separatystyczne manifesty?
Rosja we krwi to również historia narastającej bezwzględności rosyjskich sił specjalnych, które w kryzysowych sytuacjach nie oszczędzają ani zamachowców, ani cywili. Bo jak ktoś kiedyś powiedział – w Rosji najgorzej jest być zakładnikiem.
-
W Rosji pojęcie „podwójnej ciągłej” ma większe znaczenie dla dziennikarzy niż drogowców, w żargonie oznacza bowiem niewidzialną granicę, której przekroczenie wiąże się z poważnymi konsekwencjami. Z tego powodu wielu dziennikarzy nie ma odwagi „wjechać na nieznaną drogę” i wypowiadać się choćby na temat terroryzmu, który jest uznany za tabu. Paweł Semmler jako polski autor tę odwagę ma – w swojej książce opisuje najkrwawsze i najczarniejsze ataki terrorystyczne, do jakich doszło na terenie Federacji Rosyjskiej w ostatnim dwudziestoleciu, nierzadko wymieniając z nazwiska tych, którzy naprawdę za nimi stoją. Jestem pewna, że gdyby ta książka ukazała się w Rosji, byłaby wnikliwie analizowana przez FSB.
-
Autor opracowania – z wykształcenia politolog – przygląda się
wspomnianym powyżej wydarzeniom z naukowego punktu widzenia, ale pisze o nich jak publicysta i reportażysta, dzięki czemu „Rosja we krwi” staje się pasjonującą opowieścią o jednym z najtragiczniejszych okresów w – dość krótkich jeszcze – dziejach Federacji Rosyjskiej.
-
Moim zdaniem książka Pawła Semmlera, pomimo swej skromnej objętości i ukazania się w popularnej serii wydawniczej, powinna znaleźć się jako lektura uzupełniająca w bibliotekach szkół wyższych na kierunkach politologicznych, nauk o bezpieczeństwie i historii.
-
Jest to książka o tyle unikatowa, że uzupełnia wiele wątków na temat tragedii współczesnego terroryzmu w tej części świata.
-
Książkę „Rosja we krwi” polecam serdecznie wszystkim jakkolwiek zainteresowanym samą Rosją, jej polityką i historią. Jak już wspominałem, to też w mojej ocenie fenomenalne studium współczesnego terroryzmu [...]
-
Jedno jest pewne – po lekturze Rosji we krwi spojrzenie na sytuację geopolityczną w Europie nie będzie takie samo… Polecam jako lekturę obowiązkową dla wszystkich wielbicieli historii, polityki i nutki gorących spekulacji.
Przeczytaj fragment ZamknijPaweł Semmler
Rosja we krwi
Terroryzm dwóch dekad
fragment
Moskwa (55°45′N 37°37′E)
Płonące bloki, wybuchowy cukier i kilka powodów, aby rozpocząć wojnę
Gdy pociąg odjeżdżał ze stacji Szczołkowska, w Moskwie rozpoczynały się właśnie godziny wieczornego szczytu. Wagony świeciły pustkami, bo Szczołkowska była ostatnią stacją na niebieskiej, Arbacko-Pokrowskiej linii metra, a w tym czasie zwiększony ruch odbywał się raczej w drugą stronę – z centrum na peryferie radzieckiej metropolii. Może dlatego pasażerowie, którzy ze Szczołkowskiej jechali, nie zwrócili zbytniej uwagi na to, że gdy pojazd zbliżył się do stacji Pierwomajska, najpierw, zamiast zwolnić i wyhamować, znacznie zwiększył prędkość, a zaraz potem minął hol stacji, jakby jej w ogóle nie było. Zatrzymał się dopiero na kolejnej – Izmajłowskiej, na której panował niespotykany wcześniej harmider. Dopiero tam większość pasażerów dowiedziała się, że między miniętą stacją a Izmajłowską wydarzył się jakiś nieokreślony wypadek i stacja Pierwomajska została z jego powodu zamknięta.
Tylko nieliczni wiedzieli, co się tak naprawdę stało. Należeli do nich maszyniści, którym zabroniono zatrzymywać się na stacji sławiącej pierwszomajowe święto. Gdy ją mijali, za szybą maszyny, którą prowadzili, migały im sceny jak z horroru – wypatroszony, na wpół spalony wagon stojący na przeciwległym torze i przestrzeń holu przypominająca szpital polowy po nalocie bombowym. Pomiędzy czterdziestoma żelbetonowymi kolumnami leżeli wyciągnięci ze zniszczonego pociągu zabici i ranni, a na granitach i marmurach widniały liczne krwawe ślady. Był to efekt wybuchu, który nastąpił w jednym z wagonów podziemnej kolei na otwartej przestrzeni linii metra pomiędzy stacjami dokładnie o godzinie 17.33. Wydarzyło się to 8 stycznia bardzo mroźnego roku 1977, trzy tygodnie po hucznie obchodzonych siedemdziesiątych urodzinach Leonida Breżniewa.
Władza radziecka, co dzisiaj wydaje się niespotykane, nie zdecydowała się zamknąć metra. Pociągi po prostu nie zatrzymywały się na Pierwomajskiej, bo przywódca Związku Radzieckiego nie uważał za stosowne poinformować swoich współobywateli, że duma radzieckiej myśli budowlanej – moskiewskie metro – zostało zaatakowane przez terrorystów. Pomimo natychmiastowej blokady informacji wieść o wybuchu przedostała się do opinii publicznej, wzbudzając panikę, a efektem milczenia mediów stał się szereg przekłamań dotyczących w szczególności liczby ofiar – w powszechnym przekonaniu było ich ponad sto, w rzeczywistości zaś dużo mniej. Na dodatek tego samego dnia w ciągu jednej zaledwie godziny Moskwą wstrząsnęły jeszcze dwa wybuchy. Tym razem podłożone przez terrorystów ładunki eksplodowały bliżej centrum, w dwóch sklepach spożywczych: przy ulicy Feliksa Dzierżyńskiego (sklep numer 15, obecnie ulica Bolszaja Łubianka) oraz przy 25 Oktiabria (sklep numer 5, obecnie ulica Nikolska). Według oficjalnych źródeł tylko atak w metrze przyniósł ofiary śmiertelne. Szacunki mówią o minimum siedmiu i maksimum dziesięciu zabitych. Natomiast liczba rannych we wszystkich trzech przypadkach wyniosła czterdzieści cztery. Dwadzieścia dwa lata później, w Moskwie miało ponownie dojść do zamachów terrorystycznych, choć w zupełnie innym miejscu. Wydarzenia z roku 1977 i z roku 1999 będą jednak miały ze sobą wiele wspólnego. Ale po kolei.
*
We wrześniu 1999 roku dwie potężne eksplozje wstrząsnęły podmiejskimi dzielnicami Moskwy. Zamachy przeprowadzono w niemalże bliźniaczy sposób, a mianowicie w blokach mieszkalnych podłożono ładunki wybuchowe o ogromnej sile. Pierwszy zniszczeniu uległ dziewięciopiętrowy budynek przy ulicy Gurjanowa 19 w południowo- -wschodnim okręgu rosyjskiej stolicy. Sprawcy umieścili bombę w wynajętym lokalu na parterze, a jej eksplozja spowodowała wielką wyrwę w żelbetonowej konstrukcji, rozdzielając blok na dwie części i dodatkowo poważnie niszcząc sąsiedni (pod numerem 17). W promieniu pół kilometra od miejsca eksplozji praktycznie wszystkie domy straciły okna, a w części z nich została zniszczona elewacja. W wyniku wybuchu, który nastąpił o godzinie 23.48, zginęło sto osób, głównie członków rodzin robotników i pracowników fabryki samochodów imienia Leninskiego Komsomoła, a ponad siedemset zostało rannych. Dwadzieścia minut później (9 września około dziesięć minut po północy) informacja o tragedii dotarła na biurko dyżurnego moskiewskich sił ratowniczych, a pierwsze jednostki zjawiły się na miejscu zdarzenia już po kolejnych kilku minutach. Widok, który ukazał się pierwszym funkcjonariuszom, był przerażający: rozpołowiony, jak wspomniano, blok z kilkudziesięciometrowym gruzowiskiem pośrodku, dym, płomienie oraz jęki ciężej i lżej rannych ludzi, którzy próbowali wydostać się z gruzów. Pojazdy ratunkowe przyjeżdżały sukcesywnie – w krytycznym momencie w akcji brało udział czterdzieści załóg straży pożarnej i sześćdziesiąt pogotowia ratunkowego, a zbudowany w pobliżu gruzowiska mobilny szpital polowy nie nadążał z niesieniem pierwszej pomocy najbardziej poszkodowanym (w akcji ratunkowej brało udział czterystu ratowników różnych formacji, w tym osiemdziesięciu dziewięciu specjalnie wyszkolonych centropasowców[1]).
Pięć dni później na ulicy Kaszyrskoje Szosse o godzinie piątej nad ranem w powietrze wyleciał budynek mieszkalny pod numerem 6 – siedmiopiętrowy blok uległ całkowitemu zniszczeniu, grzebiąc pod gruzami stu dwudziestu czterech ludzi; liczba ciężko rannych przekroczyła dwieście pięćdziesiąt. Podobnie jak we wcześniej opisanym przypadku, na miejsce dotarły służby ratownicze i funkcjonariusze Federalnej Służby Bezpieczeństwa, którzy nie mieli wątpliwości, iż eksplozja była wynikiem aktu terrorystycznego, a sprawcy podłożyli ładunek wybuchowy w piwnicy budynku.
Wydarzenia ze stycznia 1977 i września 1999 roku stały się przedmiotem gruntownego śledztwa. Wspomniane wyżej podobieństwa dotyczyły kilku kwestii. Zarówno w jednym, jak i drugim wypadku wykazano, że sprawcami zamachów byli cudzoziemcy, a KGB (1977) i FSB (1999) doszły do takich wniosków w wyniku analizy śladów pozostawionych na miejscach wybuchów.
W roku 1977 taką tezę udało się postawić po zbadaniu resztek ładunków wybuchowych z metra i sklepów spożywczych oraz strzępów torby, w której pozostawiono bombę w wagonie kolei podziemnej. Specjaliści KGB ustalili, iż elementy * Centropas – Państwowa Centrala Ratownictwa Lotniczego Ministerstwa Sytuacji Nadzwyczajnych Federacji Rosyjskiej. Jest to oddział profesjonalnych, cenionych na całym świecie ratowników, którzy specjalizują się w operacjach poszukiwawczych i ratunkowych każdego praktycznie rodzaju. Przeprowadzona przez Centropas w 1991 roku akcja, która miała miejsce po wybuchu benzenu w zakładach w Ufie, znalazła się w księdze rekordów Guinnessa – ratownicy, zastosowawszy kontrolowaną eksplozję, zrzucili ze znacznej wysokości w bezpieczną strefę stupięćdziesięciometrową rurę, przez którą płynął benzen, zapobiegając tym samym zawaleniu całej instalacji gazowej. 37 ładunku musiały pochodzić z jednego z zakładów wojskowych w Charkowie, Rostowie nad Donem lub Erywaniu. Nie wiadomo dlaczego, ale właściwie od razu porzucono wersję rostowską, wskazując, że w grę wchodzą przedsiębiorstwa ukraińskie lub ormiańskie. Tym samym założono, iż zamachy przygotowała jakaś grupa przestępcza z Ukrainy albo znani ze swoich separatystycznych dążeń członkowie jednej ze zbrojnych organizacji w Armenii. Tę drugą wersję przyjęto krótko po tym, gdy na lotnisku w Taszkencie radzieckie służby specjalne zatrzymały osobę podróżującą z bagażem w torbie łudząco podobnej do tej z moskiewskiego metra. Wprawdzie nie postawiono podróżnemu żadnych zarzutów, ale po wnikliwej analizie stwierdzono, że torba uszyta została w Armenii, w jednym z zakładów odzieżowych stolicy tej republiki. Śledczym w dojściu do takiego wniosku nie przeszkodził fakt, że specjaliści wojskowi, którzy badali resztki ładunku wybuchowego, stwierdzili, iż znajdująca się w nim część elektrody była dotąd używana tylko i wyłącznie w zbrojeniówce, a jako bardzo prawdopodobne miejsce jej wyprodukowania wskazali Ukrainę. KGB nie kontynuowało już jednak wątku ukraińskiego. Dlaczego? Taka optyka wpisywała się w bardzo wygodny dla Kremla scenariusz, który zakładał rozprawienie się z silną i niewygodną opozycją antyradziecką, która w owym czasie prężnie działała w Armenii. Dodatkowo kilka miesięcy później, w październiku 1977 roku, na moskiewskim Dworcu Kurskim, który obsługiwał przede wszystkim połączenia południowe, a w szczególności kierunek zakaukaski, patrolujący obiekt milicjanci natrafili na taką samą „ormiańską” torbę z umieszczonym w niej prymitywnym ładunkiem wybuchowym, który na szczęście nie eksplodował. W torbie oprócz bomby znaleziono niebieską kurtkę i czapkę futrzaną z pojedynczymi, pozostałymi w niej długimi czarnymi włosami. Na dworzec natychmiast dotarli funkcjonariusze KGB – ktoś rzucił sugestię, że niedawno do Moskwy przybył pociąg z Erywania, więc od razu podjęto zdecydowaną akcję: szukamy długowłosego bruneta bez wierzchniego odzienia (kurtki), który najprawdopodobniej wsiadł do składu zmierzającego do Armenii.
Podejrzanego znaleziono na granicy dwóch republik radzieckich: Gruzińskiej i Armeńskiej w trzecim wagonie pociągu numer 55 relacji Moskwa–Erywań. Młody mężczyzna, Ormianin, nie posiadał przy sobie ważnych dokumentów ani bagażu. Ubrany był w niebieskie spodnie, nie miał na sobie kurtki. Nazywał się Akop Stiepanian i podróżował wraz ze swoim kolegą Zawienem Bagdasarianem. Obaj nie potrafili logicznie i przekonująco wytłumaczyć celu swojej wizyty w Moskwie, zachowywali się przy tym nerwowo. Pociąg zatrzymano, a gdy na granicę dotarli kagiebiści, podejrzanych skuto i nieoznakowaną furgonetką przewieziono do siedziby służby bezpieczeństwa w Erywaniu. Jednocześnie przeszukano ich mieszkania, w których znaleziono elementy służące do produkcji ładunków wybuchowych – dokładnie takich, jakie podłożono w Moskwie.
W wyniku śledztwa KGB doszło do wniosku, że Stiepanian i Bagdasarian byli bezpośrednimi sprawcami styczniowych ataków w Moskwie, a całą akcję zorganizował członek nielegalnej Narodowej Zjednoczonej Partii Armenii (NUP)[2] – Stiepan Zatikian, który był doskonale znany radzieckim organom bezpieczeństwa głównie z głoszenia radykalnych haseł uzyskania niepodległości przez Armenię i włączenia w jej obszar ziem tureckich, które działacze tej organizacji uważali za ormiańskie. Cała trójka czynnie działała na rzecz niepodległości Armenii, dodatkowo mężczyźni byli sąsiadami i pracowali w jednym przedsiębiorstwie w charakterze robotników. Pozostali razem do końca – wyrokiem moskiewskiego sądu (proces trwał zaledwie pięć dni, od 16 do 20 stycznia 1979 roku) zostali skazani na karę śmierci i po odrzuceniu prośby o ułaskawienie straceni przez rozstrzelanie 30 stycznia.
Po wrześniowych zamachach w 1999 roku Federalna Służba Bezpieczeństwa także zidentyfikowała sprawców po elementach ładunków wybuchowych znalezionych na miejscu akcji. Do zniszczenia bloków użyto heksogenu (materiału wybuchowego kruszącego, który jest głównym składnikiem popularnego C4 – plastiku), a zastosowane przy jego wytworzeniu proporcje oraz sposób przygotowania materiału przekonały funkcjonariuszy, że zarówno przy ulicy Gurjanowa, jak i przy Kaszyrskoje Szosse działała ta sama grupa zamachowców. Jak się miało wkrótce okazać, kolejne podobieństwo do zamachów z 1977 polegało na tym, że o sprawstwo również oskarżono cudzoziemców, którymi tym razem byli Czeczeni. Materiał wybuchowy został wyprodukowany we wsi Awtury położonej dwadzieścia pięć kilometrów na południowy wschód od Groznego, w fabryce nawozów sztucznych w rejonie Urus-Martan. Powstał on poprzez zmieszanie TNT, proszku glinowego i azotanu amonu z cukrem, a następnie przewieziony dość dużym transportem (około czternastu ton) do kryjówki czeczeńskich bojowników w Mirnym, w górzystym i niedostępnym terenie Kraju Stawropolskiego (ładunek trafił tam jako sztuczny nawóz i cukier w oryginalnych, oznaczonych i zaplombowanych workach). Na początku sierpnia, a więc na ponad miesiąc przed zamachami, materiały przewieziono do hurtowni żywności w Kisłowodzku, gdzie wypełnione chemikaliami worki leżakowały pod plandeką jednego z wynajętych na fałszywe nazwisko kamazów. Po kilku tygodniach worki rozdzielono w taki sposób, że część z nich przewieziono jako cukier do Moskwy i do Wołgodońska w obwodzie rostowskim. Nie bez przyczyny transportowany materiał udawał cukier – przypominał go fakturą, co w tym przypadku jest dość istotne, detonuje się go bowiem właśnie w postaci krystalicznej. Sam transport nie niósł jednak ze sobą niebezpieczeństwa – aby ten rodzaj materiału wybuchowego był gotowy do użycia, muszą być spełnione pewne warunki, między innymi niska temperatura (poniżej około minus czterech stopni Celsjusza), ponadto niezbędny jest zapalnik. 16 września, a więc już po moskiewskich zamachach, w Wołgodońsku w powietrze wyleciało auto osobowe zaparkowane przed jednym z bloków – dziewięciopiętrowa kamienica runęła, zginęło osiemnaście osób, a ponad sto zostało rannych. Identyfikacja użytego materiału wybuchowego potwierdziła, że ów zamach był dziełem tych samych ludzi co atak w Moskwie. Tropy wszystkich zamachów doprowadziły w końcu śledczych do dwóch czeczeńskich komendantów pochodzenia arabskiego – Emira al-Chattaba i Abu Umara, którzy zostali uznani za winnych zorganizowania akcji i zwerbowania w tym celu bojowników z Czeczenii[3].
Powróćmy do dni bezpośrednio przed zamachami. „Cukier” trafił do magazynu przy ulicy Krasnodarskiej w Moskwie, skąd po kilku dniach został dostarczony w miejsce przeznaczenia: na ulice Gurjanowa, Kaszyrskoje Szosse i Borisowskie Prudy (Stawy Borysowa). Pod tym ostatnim adresem zamachu nie było – według oficjalnej wersji forsowanej przez FSB udało mu się zapobiec, nie jest jednak jasne, w jaki sposób. Na Gurjanowa i Kaszyrskiej Szosie doszło do tragedii, zginęli ludzie, służby rozpoczęły intensywne poszukiwania sprawców. Oprócz wspomnianych komendantów, którzy wszystko zorganizowali, śledczy wskazali, że w bezpośredniej akcji brali udział Aczemez Goczijajew, Chalim Abajew, Denis Sajtkakow, Jusuf Krymszamchałow, bracia Zaur i Timur Batczajewowie oraz Adam Diekkuszew (ten ostatni, a także Krymszamchałow zostali złapani na terenie Inguszetii i oskarżeni przez Rosjan o przewiezienie ładunków wybuchowych do Moskwy – w styczniu 2004 roku moskiewski sąd skaże ich na dożywocie w jednej z odległej kolonii karnej o maksymalnie zaostrzonym rygorze; Abajewa zastrzeli inguska milicja przy próbie ucieczki z jednej ze swoich kryjówek, a pozostali zginą w Gruzji i Czeczenii podczas walk z Rosjanami)[4]. W całej sprawie niejasna będzie jeszcze rola funkcjonariusza milicji drogowej Stanisława Ljubiczewa, dzięki któremu terroryści bez przeszkód dostali się wynajętym kamazem do Moskwy. Auto przejechało przez kilka kontroli i posterunków milicji pomimo podejrzanych, sfałszowanych dokumentów rejestracyjnych, niesprawnych hamulców i zbitych szyb (taki pojazd powinien zostać zatrzymany przy pierwszym sprawdzaniu). Ljubiczew zostanie skazany przez sąd na zaledwie cztery lata, a przesłuchującemu go prokuratorowi powie, że był przekonany, iż w kamazie wieziony jest cukier na handel w Moskwie. Artykuł 290 kodeksu karnego, na podstawie którego trafił do więzienia, w istocie dotyczy łapownictwa.
Kolejne podobieństwa tragicznych wydarzeń z 1977 i 1999 roku sprowadzają się do tezy, że zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku zamachowcy inspirowani byli przez, odpowiednio, radzieckie i rosyjskie służby specjalne, a nawet przez Kreml. Poza tajnymi archiwami, które nadal są niedostępne, zachowało się mało oficjalnych wiarygodnych dokumentów świadczących o tym, iż pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku radziecka władza przygotowała intrygę, która doprowadziła do śmierci lub okaleczenia własnych obywateli. Niemniej jednak znaleźli się historycy i dziennikarze, a także dysydenci, wśród nich Andriej Sacharow, utrzymujący, że zamachy w moskiewskim metrze, a także w sklepach spożywczych w centrum miasta były prowokacją, do której doszło przynajmniej za wiedzą i zgodą najważniejszych osób w państwie. Sacharowowi i jemu podobnym zagadkowe wydawało się to, że ani służby specjalne, ani partia komunistyczna nigdy nie podjęły wątku ukraińskiego. Skoro bowiem wojskowi specjaliści stwierdzili, że elementy ładunków wybuchowych pochodziły z Charkowa, to aby dostały się one w ręce zamachowców, musiały najpierw w jakiś sposób opuścić pilnie strzeżone zakłady, a później dostać się do Erywania. Być może jednak nie przebyły aż tak długiej drogi, a ormiańscy nacjonaliści weszli w ich posiadanie już w Moskwie. Rosjanie, o czym wiadomo, posiadali w NUP-ie swoich informatorów, mówi się nawet, iż ulokowali w organizacji agentów na bardzo wysokich i eksponowanych stanowiskach. Jeżeli faktycznie tak było, to mieli ułatwione zadanie w inspirowaniu pożądanej politycznie dla władz akcji.
Podczas rozprawy domniemani sprawcy nie przyznali się do zarzucanych im czynów. Proces odbył się błyskawicznie, najwyższa władza nie okazała miłosierdzia i nie skorzystała z możliwości zamienienia wyroków śmierci na dożywocie. Zbiegły na Zachód wysoki oficer KGB Oleg Gordijewski twierdził, że bez wątpienia z Ormian uczyniono kozły ofiarne, a cała akcja przygotowana została na polecenie ówczesnego szefa służb Jurija Andropowa (stał on na czele KGB w latach 1967–1982, a później przez dwa lata aż do swojej śmierci pełnił funkcję sekretarza generalnego KPZR). Do jej wykonania wyznaczono specjalnie wyselekcjonowanych w tym celu komandosów elitarnej grupy Alfa. Należy pamiętać, że rządy Breżniewa dobiegały wtedy końca (wystarczyło przyjrzeć się Leonidowi Iljiczowi), a konkurencja do schedy po przywódcy ZSRR była dość duża. Andropow wykorzystywał wszystkie dostępne możliwości, by odnieść sukces, a przy okazji pokazać współobywatelom, iż każda próba przeciwstawienia się władzy radzieckiej zostanie odkryta i ukarana. Potrzebował też zewnętrznego, ale niezbyt silnego wroga. Z pewnością nie zawahałby się skonstruować intrygi, która pomogłaby mu osiągnąć zakładany cel: zająć miejsce Breżniewa po jego śmierci. Na początku 1979 roku, gdy rozstrzeliwano trójkę osądzonych, Związek Radziecki przygotowywał już plany bliskiej interwencji w Afganistanie. Andropow potrzebował sukcesu dla wzmocnienia własnej pozycji i pokazania Breżniewowi, że jest twardy i nie ugnie się przed niczym. Zorganizowanie prowokacji i jej realizacja wraz z finałowym efektem miały ponadto uświadomić potencjalnym oponentom Andropowa w otoczeniu sekretarza generalnego, że jedyną i nieograniczoną władzę posiada właśnie on – szef złowrogiego i bezkompromisowego Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego przy Radzie Ministrów ZSRR.
Czym z kolei mógł kierować się Władimir Putin dwadzieścia lat później? Głowę zaprzątała mu sukcesja po Borysie Jelcynie, a do przejęcia władzy musiał się odpowiednio przygotować. Potrzebna mu była spektakularna akcja – sukces, dzięki któremu zyskałby niepodważalną pozycję i bez problemów zajął miejsce ustępującego, schorowanego i tak naprawdę niezdolnego już do kierowania państwem prezydenta.
Dzisiaj zdecydowana większość opinii dotyczących września 1999 roku uwzględnia sugestię, iż zamachy były inspirowane przez najbliższe otoczenie Putina, w tym przez podległe mu służby specjalne. Czy wybuchy, do których doszło w Moskwie, a także poza nią zorganizowali funkcjonariusze Federalnej Służby Bezpieczeństwa? Za takimi przypuszczeniami przemawiałoby kilka faktów. Jednym z najpoważniejszych jest to, co w zaledwie dziewięć dni po ostatnim moskiewskim zamachu (przy ulicy Kaszyrskoje Szosse) wydarzyło się w położonym dwieście kilometrów na południowy wschód od stolicy Rosji półmilionowym Riazaniu. Otóż w piwnicy jednego z bloków znaleziono ładunek wybuchowy bliźniaczo podobny do tych, które terroryści użyli w Moskwie, a także w Wołgodońsku[5]. Do odkrycia podejrzanych worków wypełnionych proszkiem przypominającym cukier doszło przypadkowo. Jeden z mieszkańców zauważył, że w nocy pod blok podjechał wóz, z którego wysiadło kilka osób i szybko wniosło worki do piwnicy. Od razu zawiadomił milicję i zapisał numery auta. Jak później zeznał, wprawdzie rejestracja posiadała kod G2 wskazujący na obwód riazański, ale była niechlujnie przymocowana i można było pod nią dostrzec inną tablicę z oznaczeniami moskiewskimi. Blok został ewakuowany, a przybyli na miejsce specjaliści odkryli przygotowany do detonacji ładunek wybuchowy z zegarem nastawionym na godzinę 5.30. Zorganizowano obławę na prawdopodobnych zamachowców, którymi według rosyjskich służb mieli być Czeczeni. W wyniku akcji zatrzymano jeszcze tego samego dnia dwóch podejrzanych, których naoczny świadek zwożenia worków do budynku rozpoznał bez najmniejszych problemów. I wtedy wydarzyło się coś, co dla wnikliwych obserwatorów życia politycznego w Rosji stało się jasnym sygnałem, że władza maczała ręce w próbie przygotowania kolejnego wybuchu, a wcześniej była organizatorem (lub współorganizatorem) zamachów w Moskwie. Zatrzymani okazali się funkcjonariuszami FSB.
Osoby zainteresowane przedrukiem tego lub innego fragmentu książki prosimy o kontakt z działem promocji: zofia@czarne.com.pl.
[1] Centropas – Państwowa Centrala Ratownictwa Lotniczego Ministerstwa Sytuacji Nadzwyczajnych Federacji Rosyjskiej. Jest to oddział profesjonalnych, cenionych na całym świecie ratowników, którzy specjalizują się w operacjach poszukiwawczych i ratunkowych każdego praktycznie rodzaju. Przeprowadzona przez Centropas w 1991 roku akcja, która miała miejsce po wybuchu benzenu w zakładach w Ufie, znalazła się w księdze rekordów Guinnessa – ratownicy, zastosowawszy kontrolowaną eksplozję, zrzucili ze znacznej wysokości w bezpieczną strefę stupięćdziesięciometrową rurę, przez którą płynął benzen, zapobiegając tym samym zawaleniu całej instalacji gazowej.
[2] NUP utworzono w Erywaniu w roku 1966. Od samego początku istnienia organizacja działała na rzecz wyjścia Armenii ze struktur ZSRR.
[3] Śledztwo zakończy się dopiero w kwietniu 2003 roku.
[4] Podczas moskiewskiego śledztwa wyjdzie na jaw, że na przełomie lipca i sierpnia Sajtkakow kilka razy odwiedził Moskwę w celu znalezienia odpowiedniej kryjówki do przechowania materiałów wybuchowych. Analiza jego zachowania pozwoli prowadzącym sprawę dojść do wniosku, iż musiał on przejść zaawansowane przeszkolenie wywiadowcze, bo wszystkie jego działania były niezwykle ostrożne, często zmieniał miejsca pobytu i posługiwał się kilkoma pseudonimami (w Moskwie zatrzymywał się między innymi w hotelach Izmajłowo, Zołotoj Kołos, Woschod i Ałtaj).
[5] Z zamachami powiązano w późniejszej fazie śledztwa także wybuch w miasteczku Bujnaksk w Dagestanie (noc z 3 na 4 września). W zamachu zginęły sześćdziesiąt cztery osoby – głównie wojskowi ze 138. Zmotoryzowanej Brygady Strzeleckiej rosyjskiego MON i ich rodziny, kiedy w powietrze wyleciało auto zaparkowane pod blokiem, w którym mieszkali (ponad sto pięćdziesiąt osób zostało rannych). Jak ustalili śledczy, ładunkiem, który eksplodował, był heksogen.
Wydanie I
- Kategoria: Literatura faktu
- Seria wydawnicza: Linie Frontu
- Projekt okładki: Piotr Bukowski
- Data publikacji: 1 lipca 2020
Okładka miękka, ze skrzydełkami
- Wymiary: 140 mm × 210 mm
- Liczba stron: 216
- ISBN: 978-83-8191-042-2
- Cena okładkowa: 34,90 zł
E-book・Rosja we krwi
- ISBN: 978-83-8191-054-5
- Cena okładkowa: 27,90 zł
Inni klienci kupili również:
- Paweł SemmlerRosja we krwi
- Bogusław Politowski5/25
- Grzegorz KaliciakBez taryfy ulgowej
- Paweł PieniążekPo kalifacie
- Grzegorz KaliciakBałkany
- Witold RepetowiczAllah akbar
- Michael Golembesky, John R. BruningMarines
- Krzysztof Kotowski, Karol K. SoykaCel za horyzontem
- Jacek HołubWszystko mam bardziej
- Laura BatesO mężczyznach, którzy nienawidzą kobiet