Marta Handschke, Brzuch Matki Boskiej
- Kurier
- 11,79 zł
- paczkomat
- 13 zł
- poczta
- 12 zł
- odbiór osobisty (Warszawa)
- 0 zł
- pliki
- 0 zł
„Spisałam te kilka rodzinnych opowieści, zanim odejdą w niepamięć. Zbierałam je przez parę lat. W weekendy jeździłam do Ustki i nagrywałam na prymitywny dyktafon losy wszystkich moich kobiet. Zaczęłam od cioci Ziuty, której własna przeszłość mieszała się już w głowie. Czasem, gdy z Afryki przyjeżdżała babcia Kazia, starałam się uwiecznić także jej losy, choć nie było to łatwe, bo nie należy do wylewnych. Sama także przypominałam sobie mnóstwo historii, które słyszałam w dzieciństwie i których absurdalność lub dramatyzm wywoływały we mnie niepokój. Dręczyła mnie niesprawiedliwość wydarzeń i chciałam wyjawić to, co sprytnie ukrył czas. Powstała opowieść o trudnych losach kobiet w mojej rodzinie, skrzętnie ukrywanych tragediach, przekazywanych z pokolenia na pokolenie tajemnicach. O wzajemnej miłości, ale i konfliktach, starzeniu się, nudzie oraz powtarzalności. I o wykluczeniu mężczyzn, którzy zdradzali lub szybko odchodzili”.
Marta – córka Gabrysi, wnuczka Kazi, prawnuczka Marianny
Cztery pokolenia kobiet na życiowym szlaku od poleskiej wsi Gęś po rybacką Ustkę. Szlaku krętym, wyboistym, brukowanym tęsknotami za lepszym życiem – na wskroś kobiecymi i brzemiennymi w skutki niczym okrągły jak jabłko brzuch Matki Boskiej.
Książka powstała w ramach dofinansowania Stypendium Kulturalnego Miasta Gdańsk.
Przeczytaj fragment ZamknijMarta Handschke
Brzuch Matki Boskiej
fragment
ZIUTA
Gabrysia poznała Andrzeja na studiach w Poznaniu. Już wtedy nam mówiła, że lubił zmieniać dziewczęta, ale pokochał tylko ją. A Paweł jej radził: „Na razie nie wiążcie się ślubem”. Mówił: „Jak ma być twój, to będzie twój, zastanów się jeszcze”. Ale ona za jakiś czas napisała: „Powiedziałeś, że jak ma być mój, to będzie mój. Andrzej właśnie mi się oświadczył”. Wtedy już nic nie mówiliśmy na ten temat. Był z niego całkiem przystojny chłopak i widać było, że lubi kobiety, do tego lubił też wypić. Ślub miał się odbyć w ratuszu w Ustce. Zaprosiliśmy rodzinę Andrzeja z Chodzieży. Nikt się nie pojawił, ani jego matka, ani ojciec, ani bracia. Gabrysia stała w beżowej sukience przed budynkiem, patrzyła na drogę i płakała. Wreszcie przyjechał. Spóźniony i podpity. Już wtedy wiedziałam, że dobrego ojca i męża z niego nie będzie. Ale co zrobisz, Gabrysia zakochała się zupełnie tak jak wcześniej Kazia.
GABRYSIA
Byłam już na drugim roku, kiedy zobaczyłam go w pierwszomajowym pochodzie. Spojrzał na mnie, a potem jeszcze się obejrzał. Mieszkałam wtedy w akademiku i byłam przewodniczącą rady mieszkanek, które co jakiś czas organizowały w akademiku fajfy. Raz jeden zeszłam na taką potańcówkę i patrzę, że on stoi przy barze. Zobaczył mnie, poprosił do tańca i zaczęliśmy rozmawiać. Podrywacz z niego był straszny. Zatańczyliśmy i od tego momentu kompletnie straciłam dla niego głowę. Nawet portierka z akademika mnie ostrzegała: „Pani Gabrysiu, co pani robi? Ten chłopak to jest takie ladaco! Będzie pani płakać przez niego”. Ale ja nie chciałam nikogo słuchać. Zaczęliśmy się spotykać. Przestałam chodzić na wieczorne dancingi, przestałam widywać się z przyjaciółkami. Wciąż tylko na niego czekałam. A on raz przyszedł, raz nie przyszedł. W końcu miałam tego dość i zerwałam. Właśnie kończył prawo i starał się o pracę w Gdyni. Kiedy z nim się rozstałam, wyjechałam na wakacje do Ustki. Przyjechał tam do mnie, ale ja byłam nieprzejednana i jak przyjechał, tak od razu wyjechał. Nie minęły dwa miesiące i jesienią pojawił się znowu. Uległam, a za rok wychodziłam już za mąż.
ZIUTA, MARTA
– To który był twój pierwszy?
Ciocia Ziuta interesuje się moim życiem intymnym. Odpowiadam, a ciocia pyta, czy ten właśnie podobał mi się najbardziej. Po namyśle stwierdzam, że nie wiem, że wszyscy oni tacy sami i że ja sama ze sobą nie jestem szczęśliwa, więc co dopiero z drugim człowiekiem. Poza tym nie było jeszcze takiego, co nie chciałby zawłaszczyć mojego życia.
– Ale kobieta też musi się wykazać, prawda? – ciągnie swoje ciocia, która zdaje się nie słyszeć, o czym do niej mówię. – Obopólne staranie musi być. Ja już nie miałabym nerwów do małżeństwa. Mówisz, że ty też nie? Bo może nie trafiłaś na takiego naprawdę. Widzisz, mężczyźni myślą teraz, że jeśli nie biją kobiet i nie ma takich jawnych uczynków, to mają zawsze rację. Teraz trudno o taką prawdziwą, czystą i kulturalną miłość. Ale kiedyś może było jeszcze gorzej… Która kobieta byłaby teraz z takim mężczyzną jak Franek Kazi, takim bijatyką i pijakiem. Kiedyś naturalne było, że mężczyzna bił. Wujek nie robił tego często, ale wiesz, jak to rybacy, kiedyś byli chamscy i bez żadnych skrupułów.
– Jeśli bez skrupułów i bez kultury mordowali ryby, to co mieli nie bić kobiet.
– Natura wymaga jednak, aby kobieta była z mężczyzną. Przede wszystkim różnią się oni budową ciała. Dlatego Bóg stworzył Adamowi Ewę.
– Ale czy Ewie potrzebny był Adam, ciociu? – bronię Ewy, która widać została stworzona jedynie dla przyjemności mężczyzny.
– O tyle, o ile. Są kobiety, co i bez mężczyzn żyją. Ale mężczyzna jest potrzebny do uzupełnienia przyjemności cielesnej. Poza ciałem również następuje jedność między kobietą i mężczyzną, a w codziennym życiu jedno powinno być pouczane przez drugie. Powinni też razem chować dzieci. Wspólnie nauczać, nie tak, że matka po swojemu, a ojciec po swojemu.
MARTA
Myślę czasem, że mężczyźni z patronującym nam wszystkim Panem Bogiem nieźle się na tym świecie urządzili. Kiedyś czytałam, że płeć żeńska do siódmego tygodnia ciąży jest płcią podstawową. Dopiero po siódmym tygodniu, pod wpływem testosteronu, kształtują się cechy męskie. Może więc istnieje nie Bóg, tylko Pramatka, która stworzyła najpierw kobietę? Uformowała jej ciało z gliny i tchnęła w nie swój boski oddech. Za dnia ogrzewała ją słońcem, nocą ruchomy księżyc szeptał w jej snach o ukrytych prawidłach natury. Życie ukochanej Córki miało być łatwe, a śmierć naturalna i bezbolesna. Aby uczynić życie swojej pociechy przyjemniejszym, Pramatka postanowiła podarować jej kogoś podobnego do niej. Znalazła w południowych krainach największy baobab, brutalnymi żywiołami natury uformowała Podobnego i postawiła go przed jej drzwiami. Dziewczyna nie wiedziała, co ma z tym Podobnym zrobić. Zauważyła jednak, że jest silny, żwawy i chętny do pomocy. Popychana ciekawością, zerkała też co rusz na jego baobabie muskularne ciało i wspaniałe wypukłości, które falowały pod koszulą, kiedy rąbał drewno na opał. Pożądanie gwałtownie zawładnęło umysłem i ciałem młodej kobiety, a Podobny tylko na to czekał. Swoimi sztuczkami natychmiast ją uwiódł i tym samym uzależnił od siebie dziewczynę, a do upokarzającej roli wiejskiego parobka nie planował już wracać. Gdy Córka uświadomiła sobie, do czego doprowadziła ją chwila słabości, było już za późno. Wytłumaczyła jednak sobie, że taki układ nawet jej pasuje, bo choć teraz jest jeszcze młoda, po czterdziestce nie jest dobrze być samotną. Od tej pory Córki wiernie służyły następcom Podobnego, prały im skarpetki, prasowały koszule do pracy i rodziły potomstwo. Po wielu latach wspólnego życia brały starą baobabią dłoń i prowadziły Podobnego do kardiologa, który ze współczuciem leczył jego styrane po zawale serce.
Lecz kiedy miały wolną chwilę, wychodziły nocą na łąkę. Zbierały w tajemnicy lecznicze i trujące rośliny. Kucały nad wilgotną ziemią, zakasywały spódnice i jednoczyły się z Pramatką, czując wdzięczność i wolność. Wtedy Podobni w czarnych strojach do ziemi z obawy przed zbytnią niezależnością Córek zamykali te niewinne dziewczyny w wilgotnych lochach. Płonęły one potem na ogromnych stosach, które zbolały księżyc obserwował z ciemnych przestworzy. „Gdzie jesteś, Pramatko? – pytał. – Czy zapomniałaś?”
GABRYSIA
Do ukończenia studiów pozostał mi tylko rok. Gromadziłam materiał do pracy magisterskiej Mięczaki Borów Tucholskich. Udało mi się nawet zebrać jakieś reliktowe okazy z czasów lodowcowych. Andrzej towarzyszył mi w tych wyprawach. Pożyczyłam raz motor od kuzynki z Chrystkowa i jeździliśmy po tych głębokich lasach w poszukiwaniu ślimaków i innych mięczaków. Wylądowaliśmy raz w leśniczówce. Kobieta, która była leśniczym, odstąpiła nam pokój. Następnego dnia wzięliśmy koszyk i poszliśmy na grzyby. Patrzymy, a tu takie piękne prawdziwki! Cały koszyk ich nazbieraliśmy i do leśniczej, że chcemy grzyby na kolację. Nawet jedna kania była, choć nie wierzyłam, że to kania. Myślałam, że to jakiś muchomor straszny. Leśnicza tylko zerknęła na te grzyby i złapała się za głowę: „Jezus Maria, dzieci, co wyście nazbierali! Same szatany! Wyrzućcie gdzieś daleko, bo mi jeszcze świnie potrujecie”. W końcu sama gdzieś poszła do lasu, nazbierała grzybów i zrobiła nam kolację.
KAZIA
Miałam takiego jednego adoratora. Raz na pół roku spotykaliśmy się to w sanatorium, to w Chełmnie, gdzie on czasem przyjechał. Nie chciałam już męża i nie miałam czasu na małżeństwo. Wnuczka się urodziła i każdy mój urlop przeznaczałam na wyjazd do Gdyni, żeby pomóc trochę Gabrysi. A gdy tylko tam przyjeżdżałam, Gabrysia znów płakała. Prasowała Andrzejowi koszule i płakała. Ileż on tych koszul miał…
GABRYSIA
Wyszłam za Andrzeja z wielkiej miłości, a ta miłość była straszna i zła, bo była jednostronna. Wydaje mi się, że te baby go tak popsuły. Nie odpuścił żadnej, która wpadła mu w oko. Gdy tylko jakieś kobiety pojawiły się w towarzystwie, oczy mu się świeciły. A ja wciąż tylko płakałam, że wybrałam na ojca mojej córki takiego człowieka. Mało tego ojca miała. Myślałam sobie: „Boże, czemu ja takiego wzięłam dla niej?”. Kiedyś spakowałam go w jedną walizkę, wystawiłam na klatkę schodową i powiedziałam: „Won z tego domu!”. Ale on zawsze wracał. Bo dokąd polazłby mieszkać? Do sądu, gdzie wtedy pracował? Były tam takie pokoje mieszkalne w piwnicy. Szło się do nich posępnym, krętym korytarzem. Po takiej kłótni kilka dni było dobrze, a potem znowu ciągle gdzieś łaził. A już najgorsze było, jak związał się z jedną sędziną z Gdańska. Dlaczego on mi to robił? Przecież mógł przyjść jak człowiek i powiedzieć: „Odchodzę”. Ale też nie chcę mówić, że miałam złe życie, że dwadzieścia lat małżeństwa zostało zmarnowanych. Nie musiałam się o nic martwić, nie musiałam pracować. Chodziłam do pracy tylko dlatego, że chciałam. Miałam bardzo komfortowe warunki, obie z Martą miałyśmy, bo Andrzej był bardzo hojny i o nas dbał. Wydaje mi się, że on się bardzo wzorował na filmie Ojciec chrzestny, na Don Corleone. W kółko ten film oglądał! Andrzej miał jeszcze trzech braci, jednak nigdy prawie się z nimi nie spotykał. Ich ojciec szczuł jednego na drugiego. „Zobacz, ten się tak dobrze uczy, a z ciebie leń jest!”, mówił. Zamiast kochać, musieli współzawodniczyć. Zamiast współpracować – walczyć o względy ojca.
MARTA
Gdy większość społeczeństwa w latach osiemdziesiątych stała w kolejkach do sklepów z kartkami na papier toaletowy i mięso, moi rodzice przywozili do domu kiełbasy, wódkę i pomarańcze spod lady. Po kilku latach ojciec został wysoko postawionym urzędnikiem w Gdyni, więc wszyscy drobni sklepikarze, hodowcy norek, a także cinkciarze handlujący pod pewexem obcą walutą chcieli z władzą żyć dobrze. Obdarowywali ojca luksusowymi dobrami tamtych czasów, licząc, że może w trudnej chwili przymknie na coś oko. Szynka konserwowa, drogie alkohole, wczasy w Bułgarii. Wszystko to było na porządku dziennym. W naszym mieszkaniu na dziesiątym piętrze, w bloku z wielkiej płyty zwanym Akwarium ze względu na zamieszkującą go liczbę aparatczyków państwowych, przelewały się tysiące wypitych kieliszków wódki. Ojciec zapraszał do nas sprawujących władzę socjalistycznych oficjeli, a kiedy pijani w sztok dostojnicy państwowi zaczynali śpiewać Hej, sokoły, moja mama wnosiła kolejne porcje koreczków z serem i korniszonami oraz śledziki w occie. Czasem bonzowie pojawiali się ze swoimi pięknymi żonami o urodzie Haliny Frąckowiak, a wtedy działy się iście dantejskie sceny, gdyż wszystkie te Haliny pałały do mojego pięknego ojca niepohamowaną miłością, co kończyło się liczeniem przez mamę śladów szminek pozostawionych na jego koszuli. Podczas gdy rodzice moich kolegów walczyli z systemem lub kombinowali, jak wyżywić rodzinę, my egzystowaliśmy oddzieleni od rzeczywistości jak w bańce. Czasem tylko, gdy na ulicach wybuchały rozruchy, w naszej windzie przy numerze piętra, na którym mieszkaliśmy, pojawiała się narysowana grubym mazakiem szubienica. Bóg jeden wie, ile moralnych dylematów wszystko to kosztowało mojego ojca.
Od czasu do czasu, jeszcze jako dziecko, chodziłam do sądu w Gdyni, żeby odwiedzić po szkole tatę, i wszystkie piękne sekretarki obdarzały mnie przesadną sympatią. Wybudowany w latach trzydziestych modernistyczny budynek sądu w Gdyni, który swoim kształtem przypominał Koloseum w Rzymie, krył w sobie wiele tajemnic. Puste, długie korytarze ciągnęły się w nieskończoność po łuku budynku. Z nich wchodziło się do tajemniczych pokoi. Czasem, gdy w naszym mieszkaniu był remont, przenosiliśmy się tam na kilka dni. Przerażała mnie cisza samotnych krętych przejść prowadzących do nieznanych, budzących lęk miejsc. Pamiętam też dziesiątki zapłakanych matek czekających przed gabinetem ojca. Ich synowie siedzieli w więzieniach za drukowanie i rozpowszechnianie nielegalnych ulotek. Mimo że ojciec sprzedał duszę tamtemu systemowi politycznemu, wszystkim starał się pomóc. Kiedy sytuacja w Polsce nagle się zmieniła i nowe zaczęło wypierać stare, stracił pracę, a wraz z nią pozycję, przyjaciół i respekt. Przez chwilę próbował tego i owego, jednak zawód socjalistycznego prawnika ze wszystkimi jego społecznymi przywilejami był jedynym, jaki naprawdę potrafił wykonywać. Rządził tam i błyszczał, ot co. Niestety, nie było mu dane przeżyć czasów zmian. Umarł nagle na zawał serca. Stało się to dwa dni przed moimi dziewiętnastymi urodzinami. Zmarł tak, jak żył. Szybko i gwałtownie. Ciemną nocą, w środku głębokiego snu. Zrozpaczona mama próbowała go ratować, jednak z nieprzytomnego już ciała wydobywały się nieludzkie dźwięki, a z ust płynęła biała piana. Bezradna babcia Kazia, która nocowała wtedy u nas, w szafce pełnej leków szukała jakichś tabletek, a ja dzwoniłam na pogotowie, które nie przyjechało na czas. Wszystko tamtej nocy wydarzyło się nie tak, a jednocześnie wydarzyło się tak, jak wydarzyć się miało. Wcześnie rano zawinięte w worek ciało ukochanego człowieka obcy ludzie zapakowali do windy jak jakiś mebel. Zjechali nią w dół, a do mnie dotarło nagle i boleśnie, że nigdy więcej mojego ojca już nie zobaczę. Trudno byłoby zliczyć litry wylanych przeze mnie i moją matkę łez.
Na pogrzeb przyszły dziesiątki zwykłych, szarych ludzi. Młodzi mężczyźni, którzy wyszli z więzienia, i ich matki, których załzawione oczy widziałam na krętym korytarzu sądu, kiedy beztrosko biegłam do wielkiego gabinetu przywitać się z tatą.
ZIUTA
Ja w ogóle byłam taka do niczego, a wujek Paweł nie był z kolei agresywny w tych sprawach. A potem, dlaczego on tak zachorował? Na działce była taka pryzma z zielskiem. Składaliśmy je tam, żeby przegniło. Paweł chodził za tę pryzmę i długo stał. Krył się przede mną, żebym nie widziała, że nie może zrobić siusiu. Ja go szukam i szukam, aż w końcu znajduję i pytam: „Co ty tu robisz? Nie możesz siusiu zrobić?”. „Mogę…”, odpowiedział i krył się dalej. A potem, gdy już dał się zbadać, to szybko zmarł. Pamiętam, że Kazia była wtedy u nas, gdy tak źle się poczuł. Wstawał co chwilę, bo mocz naciskał mu na pęcherz. A gdy za którymś razem wstał, to się przewrócił i już nie mogłyśmy go podnieść. Zadzwoniłam po pogotowie. Przyjechał lekarz, taki młody, chyba nawet uczeń z czasów, gdy pracowałam w szkole jako pielęgniarka. Powiedział, że muszą go zawieźć do szpitala do Słupska. Też chciałam wsiąść do tej karetki, a sanitariusz do mnie: „Czego się pani tu pcha! Nie wolno pani jechać!”. Pojechałam więc autobusem. Ciemno już było, gdy szłam pod górkę do szpitala. Myślałam, że tam go znajdę, a jego zawieźli gdzie indziej. Nie poleżał tam długo. Pielęgniarka powiedziała, że trzeba się szykować na śmierć. Za późno do nich trafił, bo tak się krył z tą chorobą. Pamiętam, jak weszłam na salę. Leżał już nieprzytomny. Nie otwierał oczu. Siedziałam przy nim kilka godzin, aż noc zapadła. Pożegnałam się i powiedziałam, że przyjadę jutro rano. Gdy pocałowałam go w policzek, on zrobił ustami taki gest, jakby też chciał mnie pocałować. Rano zadzwonili, że właśnie umarł.
Osoby zainteresowane przedrukiem tego lub innego fragmentu książki prosimy o kontakt z działem promocji: zofia@czarne.com.pl.
Wydanie I
- Kategoria: Proza polska
- Seria wydawnicza: Poza serią
- Projekt okładki: Fajne Chłopaki
- Data publikacji: 10 października 2018
Okładka twarda
- Wymiary: 125 mm × 195 mm
- Liczba stron: 176
- ISBN: 978-83-8049-743-6
- Cena okładkowa: 34,90 zł
E-book・Brzuch Matki Boskiej
- ISBN: 978-83-8049-765-8
- Cena okładkowa: 26,90 zł
-
NagrodaKsiążka roku 2018 w serwisie Granice.plMarta Handschke, Brzuch Matki Boskiej
-
Nagroda„Najlepsza książka na Gwiazdkę” granice.plMarta Handschke, Brzuch Matki Boskiej